Zgadza się, ale ten żal wyraziłem w rozmowie bezpośrednio po meczu. Byłem zawiedziony, bo przed finałem czułem, że mogę go pokonać. Lamirault to numer jeden światowego rankingu, ale ja jestem tuż za nim. Jeszcze nigdy z nim nie wygrałem – ani w finale mistrzostw Europy, ani w trzech innych finałach. Nie udało się i tym razem, ale wiem, że srebrny medal to i tak ogromny sukces.
Do finału był pan niepokonany.
Aż sam byłem zaskoczony, jak łatwo mi szło. W całym turnieju przegrałem tylko jednego seta, w półfinale. Wcześniej wszystkie mecze wygrywałem 3:0, pokonałem m.in. Chińczyka, z którym jeszcze dwa miesiące wcześniej przegrałem 0:3. W półfinale wygrałem z wielokrotnym mistrzem paraolimpijskim Stephenem Molliensem. W finale zabrakło mi doświadczenia. Lamirault to 39-latek, ja mam 28 i sporo lat gry przede mną. Wiem, że jeszcze go pokonam.
Może za cztery lata na igrzyskach w Tokio?
Czemu nie? To pożytek z przegranego złota – będę miał świetną motywację w przygotowaniach do igrzysk w Tokio. Będę już bardziej doświadczony, a to w tenisie stołowym ważniejsze niż umiejętności. Zestaw zawodników raczej się nie zmieni, a w Rio to ja byłem najmłodszy, przede mną jeszcze wiele lat startów. Na tak poważnej imprezie byłem po raz pierwszy, wszystko było dla mnie nowe. Muszę tylko ciężko trenować – do Rio szykowałem się ćwicząc po siedem godzin dziennie. To jak praca na pełny etat.
Jak wyglądały pierwsze dni po przylocie do Polski?