Piotr Kubkowski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej UW, autor książki „Sprężyści” o pierwszych polskich cyklistach

Poznałem kiedyś niemiecką aktywistkę, która w jednym z landów uczyła uchodźczynie z Syrii jazdy na rowerze. Opowiadała nie tylko o ich radości z – nowego dla nich – doświadczenia wiatru, słońca, mżawki na twarzach, ale też o poczuciu samodzielności i wolności, które daje im rower. Te dwie jakości, które oferuje cyklizm – bezpośredniość doznawania świata i swoboda ruchu – mają też dla mnie kapitalne znaczenie.

Pierwsze to coś szczególnie trudnego do opisania. Rower daje prędkość niedostępną pieszemu, a zarazem nie odbiera nic ze zmysłowości doświadczania rzeczywistości. Jest wehikułem wybitnie analogowym w naszym na poły wirtualnym świecie. Prof. Szymon Malinowski, ikona walki z katastrofą klimatyczną, opowiada, że wybór roweru pozwala mu na utrzymanie codziennej świadomości, skąd wieje wiatr – jest mi to bardzo bliskie. Autobus, tramwaj, nie mówiąc już o najbardziej alienującym samochodzie, oddzielają człowieka od tego, co go otacza. A auto separuje też od innych ludzi.

Jest też ta druga kwestia – wolność. Rower jest konstrukcją indywidualistyczną, pozwala jechać, gdzie się chce. Dlatego od końca XIX w. do dziś stanowi narzędzie emancypacji nowoczesnych jednostek – tak jak dziś wspomnianych imigrantek.130 lat temu rower przerażał patriarchów w Watykanie, jako narzędzie anarchii, dziś to samo widzą w cyklistach kierowcy.

Sam jeżdżę dziś zazwyczaj po mieście regulaminowo z małymi dziećmi, niemniej wciąż pociąga mnie obraz kurierów rowerowych, którzy jak półdzikie miejskie koty nie poddają się reżimom kodeksu drogowego. Emancypacyjny, anarchistyczny rys wciąż wpisany jest w ten środek lokomocji.