Czy wyobraża pan sobie polskie miasta bez unijnych funduszy?
Nie muszę sobie tego wyobrażać – ja to bardzo dobrze pamiętam. Żałuję jednak, że nie ma takiej symulacji, choć pewnie sztuczna inteligencja łatwo przyszłaby nam tu z pomocą. Taki widok byłby dobitną odpowiedzią na sączący się z różnych źródeł eurosceptyczny przekaz. Dzisiejsi 20-latkowie nie znają, a 30-latkowie właściwie nie pamiętają innej Polski niż ta w Unii Europejskiej. A zarówno duże, średnie i małe miasta, jak i polska wieś, przeszły w ciągu tych 20 lat ogromną przemianę.
Pamiętamy zapyziałe dworce, nieoświetlone chodniki, braki w połączeniach komunikacyjnych, smętne budynki, zdewastowaną infrastrukturę sportową, brak zieleni, rzeki przypominające bardziej ścieki i ogólnie panującą siermiężność, z której powoli już pod koniec lat 90. wychodziliśmy. Ale prawdziwe przyspieszenie przyszło za członkostwa w UE. Same samorządy zainwestowały niemal 200 mld zł, co najmniej drugie tyle przeszło bezpośrednio do spółek związanych z samorządami. To w sumie ok. 400 mld zł.
Które z tych dziesiątek inwestycji realizowanych przez polskie miasta i regiony uważa pan za najistotniejsze? Czy mówimy o drogach, czy o ochronie środowiska, czy jeszcze innej dziedzinie?
Nie stopniowałbym tu, bo wszystkie inwestycje spełniające potrzeby mieszkańców były i są kluczowe. Oczywiście, że drogi, mosty, obwodnice czy nowoczesny, wygodny transport kolejowy są szalenie ważne: Polki i Polacy są aktywni i mobilni, a niewydolność w komunikacji – spóźniony wiele godzin pociąg czy dziurawa albo zakorkowana droga – przekłada się w ich oczach na niewydolność państwa. Inwestycje w ochronę środowiska i transformację energetyczną są również niezwykle istotne – mówię to jako człowiek, który sam się tym w Parlamencie Europejskim od 20 lat zajmuje.